ZAWSZE DO PRZODU- cz.1- akty fizyczne.

...i to wcale nie jest takie oczywiste i proste, jakim się może wydawać. Jedynym pewnikiem w tym procesie jest fakt, że tylko czas i data zawsze idą do przodu, nigdy nie zatrzymując się i nie oglądając się za siebie. Właśnie.
Dziś powracam do tematu, by podzielić się  osobistą bijatyką, której celem było wyjście na prostą i zmiana priorytetów, wdrożonych w dotychczasowe plany związane z życiem u boku przemocowca. Dziś, przeszłość za zakluczonymi drzwiami przechodzi wewnętrzny proces......utylizacji ;)

 Wychodząc z popiołów, pozostałych po toksycznej relacji, walczymy sami ze sobą, aby najpierw przeżyć pierwsze samotne dni, potem, zorganizować sobie jakąś teraźniejszość, aż w końcu przetasować cele, zmienić kierunek działania i polepszyć własną przyszłość z właściwym partnerem u boku. Sprecyzowanie nowych priorytetów przychodzi w momencie wewnętrznego pogodzenia się z przeszłością, co oznacza akceptację momentu, w którym aktualnie się znajdujemy. Oczywiście jest to proces niekrótki i wynik końcowy zależy od nas samych i naszych wewnętrzych przekonań. Warto tu zwrócić uwagę na nasze chęci dokonywania zmian, zastanowić się, czy napewno chcemy iść ZAWSZE DO PRZODU? A może jednak tęsknota za przemocowcem jest na tyle ogromna, że pragniemy jedynie powrotu?
Nie chcę nikomu mówić, co należy robić i jak. Dzielę się tylko własnymi doświadczeniami, sposobami walki i opisuję proces powrotu do normalnego i spokojnego życia. Ja nie mogłam pozwolić sobie żyć na poziomie podłogi, moja wewnętrzna wartość zawsze sięgała dużo wyżej i dlatego podjęłam walkę zwaną "detox" ;)

1. Sprzątanie pozostałości. Wymaga co najmniej miesiąca. Pierwsze porządki zrobiłam tydzień po zakończeniu relacji z przemocowcem, ale porządki te niewiele miały wspólnego ze sprzątaniem. Spakowałam resztę pozostałych rzeczy po psychofagu do dwóch czarnych worków, jeden przeznaczony na rzeczywistą utylizację, a drugi skazany na dłuższy pobyt w piwnicy, gdzie miał nabierać mocy urzędowej. No i nabierał. W tym czasie usunęłam jakiekolwiek szczątki zapachowe przemocowca, piorąc/myjąc/dezynfekując wszystko, czego dotykał wcześniej. Po miesiącu wróciłam do porządków, tym razem tych komputerowych. Zrobiłam formatowanie dysków, by usunąć bezpowrotnie wszystkie znaki jego istnienia i choć w tym czasie czułam, że oszukuję samą siebie, trzymałam się twardo świadomej decyzji. Znikanie przemocowca też odbywało się stopniowo. Oczyściłam przestrzeń fizyczną i komputerową, ale nie dotknęłam tej mobilne(telefon), jeszcze nie.
Fizyczne pozbycie się pamiątek/pozostałości po partnerze oczyszcza fizyczną przestrzeń ze wspomnień, które w tych momentach są bolesne i niepotrzebnie mogą pogłębiać stan depresyjny. Im mniej przedmiotów przypominających nam byłego partnera i co gorsza- jego akty znęcania się nad nami, tym szybszy powrót do stabilizacji.
Rozumiem doskonale pęknięte na kawałki serce, zgwałcone emocje i zranioną duszą ryczącą w konwulsyjnym bólu, rozumiem bezsilność walki z tym wszystkim. W ciągu pierwszego miesiąca- moją jedyną walką było zajęcie sobie rąk pracami domowymi, zajęcie głowy analizowaniem przeszłości(wspomnienia o partnerze) i usilne szukanie sposobu zakończenia tych cierpień. Płakałam, wkładając do czarnego worka ostatnie szczątki mojego związku toksycznego. Pozwalałam sobie płakać, łkać w kącie jak skarcone dziecko. Odbył się przecież pogrzeb mojego małżeństwa. Pojawiały się próby odrzucania wspomnień i analiz, jednak wracały do mnie jak bumerang, kończąc bieg powrotny uderzeniem o moją głowę. Zatem wtedy nie pozostawało nic innego, jak przeżyć to małżeństwo jeszcze raz w umyśle, przeanalizować, zaakceptować taki stan rzeczy i co najważniejsze- zrozumieć i trafnie nazwać jego dolegliwości.

2. Milion pytań do... ścian, lustra, podłogi, miotły, odkurzacza, poduszki, samochodu, radia, telewizora i samej siebie. Stawianie sobie pytań typu "dlaczego ja", "jak mogłam do tego dopuścić", "jak to zmienić", "i co dalej", "po co to było" służy poszukiwaniom odpowiedzi. Wszystkie odpowiedzi na tego typu pytania są w nas samych, problem jednak w tym, że dopóki nasze umysły są zajęte trawieniem bolesnych wspomnień/myśli o pasożycie nie jesteśmy w stanie usłyszeć żądnej z nich, gdyż umysł je dosyć skutecznie zagłusza. Znalazłam moment względnej ciszy- przed snem i starałam się otworzyć umysł. Pragnienie zakończenia tego cierpienia było tak silne, że w końcu pojawiały się wyczekiwane odpowiedzi i wcale nie były miłe. Bałam się powrotu przemocowca, bałam się własnych słabości, bałam się kolejnej porażki, niewolnictwa i władzy absolutnej. To właśnie strach najskuteczniej motywował mnie do ruszenia naprzód. Czytałam dużo literatury fachowej, przerabiałam ćwiczenia kontaktu z podświadomością. To bardzo pomagało. Oczywiście z miliona pytań zrodziło się kolejnych milion. W końcu zaczęłam prowadzić na głos rozmowy z samą sobą, najczęściej prowadząc samochód, biorąc prysznic, spacerując i nawet jeśli ktokolwiek mnie wtedy usłyszał, nie zwracałam uwagi na to, co może sobie o mnie pomyśleć. Przecież to moje życie, a nie jego!

3. Wyrzucenie emocji-  akt wewnętrznego oczyszczenia, a bynajmniej próba. Tłumione przez miesiące i lata emocje tworzą coś w rodzaju bomby zegarowej w naszych ciałach i od nas zależy gdzie jej pozwolimy wybuchnąć. Nie łudźmy się, że to powojenny niewypał. Ta bomba wybuchnie na 100% i nie ma wątpliwości, że jeśli wybuch nastąpi w naszym wnętrzu, konsekwencje będą jak po wybuchu bomby jądrowej lub masowego rażenia. Tymi konsekwencjami zostanie obarczone nasze ciało, umysł i stabilizacja życiowa! O wiele prościej i skuteczniej jest zapobiegać konsekwencjom i warto nauczyć się wydalać tego typu bomby, pozwalając im wybuchnąć......na zewnątrz. Ja użyłam do tego: krzyku w zamkniętym samochodzie, śpiewu do muzyki z radia podczas drogi(tak głośnego, że po godzinie traciłam i głos i decybele), bicie pięściami poduszki, ponadsiłowe ćwiczenia na siłowni i taniec. Wszystko to, to moje sposoby odreagowania, wyrzucenia z siebie zgwałconych emocji. Warto też uzmysłowić sobie, że takie upusty emocji nie są niczym złym, a wręcz przeciwnie. Dla zrozumienia prostej logiki tego twierdzenia podaję przykład. Gdy coś/ktoś nas cieszy, sprawia nam wielką radość, przyjemność, wtedy śmiejemy się w głos, płaczemy ze śmiechu, podskakujemy radośnie, tańczymy,śpiewamy- wydalamy radość na zewnątrz, która jest również emocją, ale pozytywną. Gdy czujemy gniew, złość, oburzenie i tym podobne negatywne emocje, też powinniśmy je wydalać na zewnątrz w podobny sposób, ale negatywne emocje są źle postrzegane przez społeczeństwo i uczono nas zawsze je skrywać, tłumić w środku, kontrolować i nieokazywać, bo tak jest "grzeczniej". Ja również byłam tak wychowywana. Skoro społeczeństwo nie toleruje negatywnych emocji i spycha je do zaśmieconych piwnic własnego systemu istnienia, postanowiłam wydalać je na zewnątrz w taki sposób, by nikomu nie wyrządziły krzywdy, w odosobnieniu, szczelnie zamkniętym pomieszczeniu....na odludziu(jak kto woli). Pisanie listów do psychofaga też jest formą wydalania gniewu, pod warunkiem, że żaden z nich do niego nie dotrze. Tak i ja pisałam, nie przebierając w słowach. Co zyskałam? BRAK powybuchowych SKUTKÓW UBOCZNYCH i w końcu wewnętrzny spokój.

4. Zapychacze i przyjemności.  Ich nigdy nie za wiele, lecz nie o ilość tu chodzi. Na początku wszystko, co jest w stanie zająć nam głowę jest zwykłym(nawet przymusowym) zapychaczem. Z biegiem czasu z tych zapychaczy pozostają tylko przyjemności. Zapychaczami są różne rzeczy, zajęcia, osoby- wszystko to, co pozwala oderwać się od myśli i analiz bliskiej przeszłości. Warto nauczyć się doceniać małe przyjemności- spacer po parku, ciasto upieczone tylko dla siebie, zapach nowego kosmetyku, nową i kolejną torebkę lub parę butów, itd... Ja zdałam sobie sprawę, że powinnam nagradzać się za te wszystkie cierpienia, które przeszłam i po pierwszej nagrodzie poczułam się jak zwycięzca. Wsiadłam w samochód, bez namysłu pojechałam do innego miasta oddalonego od mojego o 200 km i tam kupiłam sobie deser lodowy w środku zimy, zjadłam na miejscu jako dodatek do kawy(nigdy wcześniej tego nie robiłam) siedząc samotnie przy kawiarnianym stoliku. Mówiłam sobie, że to moja nagroda za to, że zdołałam przeżyć. Potem zaczęłam robić wszystkie te rzeczy, które były zabronione w relacji z przemocowcem. To dało mi poczucie wolności i złamało barierę, że czegoś nie wolno mi zrobić. Nowe kosmetyki, nowe buty, seksowna bielizna, zmieniona fryzura- nieważne co, byle by tylko było przyjemnością. Wszyscy zasługujemy na przyjemności i każdy postrzega je bardzo indywidualnie. Najważniejszy w tym wszystkim to UMIAR! Nie sztuką jest popadanie z jednego uzależnienia w drugie, nie taki cel przyjemności.
Pojawiły się również myśli, by poszukać szybko następnego partnera, który by skutecznie wyleczył mnie z parszywego stanu, ale gdy pojawiali się kolejni przemocowcy(w sumie tylko przemocowcy) zrezygnowałam z takiego planu bardzo szybko. Bałam się kolejnego toksycznego związku. Nawet przygodny sex nie wchodził w rachubę. Uważam, że tego typu zapychacz nic do mojego życia nie wnosi, a może stać się sporym zagrożeniem. Jednak są kobiety, które uważają inaczej. No cóż... Wewnętrzna wartość kobiety nie powinna sprowadzać się do tego poziomu, ale to kwestia indywidualnego podejścia do rzeczy.
Oddaj się pasjom, zacznij uprawiać jakiś sport, czytaj to, co cię interesuje, słuchaj muzyki....ale nie ślepo. Zwracaj uwagę o czym śpiewają artyści.. No właśnie. Muzyka może być doskonałą terapią, jesli nie przywołuje bolesnych wspomnień. Ja szybko zrobiłam czystki w moje muzykotece. Większość artystów polskich i zagranicznych śpiewa o bolesnym czekaniu na ukochanego, o bólach tęsknoty, o zdradach i nadziejach, miłościach niespełnionych...W moim rozumowaniu- takie utwory były zbyt psychofaże i męczące. Zrezygnowałam z piosenek polskich, angielskich i hiszpańskich, ponieważ znam te języki i rozumiem teksty. Poszukałam piosenek w takich językach, których nie znam i nie ruzmiem- np. hiduski, francuski, węgierski... Dużą rolę odegrała i nadal odgrywa muzyka medytacyjna. To był mój rzeczywisty reset. Teraz powracam do piosenek już mi znanych, lecz nie do tych "naszych wspólnych". Wykreśliłam je ze stanu istnienia.
Nie bój zachowywać się jak dziecko(oczywiście tylko czasami), zrób coś, co zrobiło by dziecko(w każdym z nas jest dziecko, ukryte w naszym wnętrzu, pozwól mu wyjść choćby i na chwilę). Nie przejmowałam się widokiem wielu "gapiów", gdy kilkanaście minut dziennie huśtałam się na huśtawce, z wielką przyjemnością oglądałam kreskówki i bajki długometrażowe oraz programy dla dzieci, skakałam w "klasy" własnoręcznie narysowane na chodniku...to wszystko dla przyjemności.
Jest wiele sposobów dogadzania sobie, rozwijania się i robienia wielu szalonych rzeczy, lecz nie wszystkie są darmowe. Sytuacja finansowa po toksycznej relacji z oczywistych powodów zawsze kuleje przez pewien czas, tak i moja kulała na wszystkie nogi, a właściwie to siedziała na wózku inwalidzkim(nawet), więc nie mogłam sobie pozwolić na to, co bym chciała. Przede wszystkim dzięki tym darmowym przyjemnościom zaczęłam kochać przebywanie we własnym towarzystwie, jakakolwiek tęsknota odeszła w siną dal- i o to chodziło. 

5. Zero kontaktu - najważniejszy i najtrudniejszy punkt i gwóźdź programu detoksykacji!!! Podtrzymywanie jakiegokolwiek kontaktu z toksyną gwarantuje dalsze tkwienie w narkomanii, a przecież nie po to znosimy teraz takie męki, by pogrążać się jeszcze bardziej. No tak, łatwo mówić. Trudniej zrobić.
W obliczu nękającej tęsknoty, łkającego serca i okazji, która zazwyczaj nadarza się dosyć szybko, trudno jest nie zareagować, jeśli "były" ukochany dzwoni, przysyła smsa, maila, pisze na czacie facebook itp.. A każdy psychofag próbuje powrotu prędzej NIŻ później. Bezpiecznie jest zablokować faceta wszędzie, gdzie się da, by nie miał szans podejmowania takich prób. "Bawole oczka" podczas przypadkowego spotkania na ulicy też mogą zdziałać cuda. W tym temacie jednak nakaz powinien być przestrzegany- omijać pasożyta szerokim łukiem zawsze i wszędzie! No tak, ale "niech pierwszy rzuci kamień, kto jest bez winy", kto nigdy nie uległ toksykowi. Tak, ja też się pokusiłam nie tyle, co o próbę powrotu, co o próbę zrozumienia tego, co się stało i czytałam maile od pasożyta, odpowiadałam..Skończyło się tylko (a może i aż) na czterech. Obszerne kazania duszpasterskie upadłego, lecz jeszcze w jego umyśle "poczciwie nam panującego" zawierały prośbę wybaczenia z jednoczesnym wskazaniem winowajcy- MNIE! Oczywiście z powodu braku jakiegokolwiek żalu z jego strony i jakiegokolwiek standardowego poszanowania mojej osoby maile z moimi odpowiedziami rozjuszały tylko jeszcze bardziej jego poczucie przeogromnej straty. Tak, żywiłam wtedy do niego nienawiść w najczystszej postaci. Jego wyznania miłości tym razem bawiły mnie do łez i jednocześnie zastanawiały nad realnym rozmiarem jego schorzenia psychicznego, bo w taką szufladkę włożyłam tą anomalię socialną. Za każdym jego mailem wypchanym stertą pieszczotliwych wyznań, marzeń i pragnień związanych ze mną, zawsze kryła się podstępna manipulacja mająca na celu zniewolenie mojego żywota ponownie. Wiedziałam i czułam to. Działo się to w czasie odkrywania prawdy o nim i jego gierkach. Zatrzymałam to ostatecznie, gdy poczułam zmęczenie czytaniem jego kolejnych kłamstw. Zablokowałam jego adres mailowy, wszelkie możliwe dojścia i od tamtego czasu rzeczywiście ZERO KONTAKTU.
Sytuacja może być jednak bardziej skomplikowana, gdy z takiego związku rodzi się dziecko(w czasie jego trwania lub po). Może wydawać się wtedy, że jesteśmy jakby zmuszeni to kontaktu z pasożytem. Tak to może wyglądać, jednak każdy ma szansę odciąć toksyczną pępowinę poprzez ustalenie sobie samemu moralnych granic. Na dobrą sprawę, gdy zaczynają nami targać uczucia tęsknoty lub chęci wyrównania jakichkolwiek rachunków(zemsta nie jest żadnym rozwiązaniem problemu, a wręcz przeciwnie) warto sobie przypomnieć kilka tych znaczących scen, które zabijały nas najbardziej jeszcze kilka dni/miesięcy temu. Czy oby napewno pragniemy powrotu? No właśnie. Więc trzymajmy się tej odpowiedzi zawsze.
Podziały majątków, rozwody, jakieś formalne wspólne zobowiązania- to można załatwić za pomocą adwokatów, własnych przedstawicieli, jeśli psychofag upiera się osobiście uczestniczyć w sprawie, jednak co najważniejsze- załatwić sprawy z nim związane jak najszybciej. Im szybciej, tym krócej potrwa cały proces detoksykacji.

Na drodze życia zdarzają się kamienie, potykając się i upadając, uczymy się świadomości, że droga, którą idziemy nie jest gładka jak stół! Każdy upadek powinien być nauką i rozwojem osobistym, niosącym wiedzę, która ma nas uchronić od ponownych upadków- otwierać oczy i zauważać kolejne kamienie, dając jednocześnie wiedzę pozwalającą je łatwo OMIJAĆ, chyba że zdecydujemy inaczej.
O psychice problemu i wychodzeniu na prostą w kolejnym odcinku.
Życzę silnej woli i wszelkich sukcesów.

Do następnego :) 

Komentarze

  1. Psychofag na początku znajomości nie pokazuje swojej prawdziwej twarzy. Jeśli decydujemy się na dziecko z nim i zaczyna odsłaniać swoje oblicze, nie warto tkwić w tym układzie. Dziecko niczego nie zmieni. wrecz pogorszy stosunek psycbofaga do nas. Niestety kontaktu z takim osobnikiem nie da sie uniknąć. Pozostaje być czujnym i nie dać się jego manipulacjom. Obojętność na jego osobę również zniechęca go. Szuka sobie innej ofiary wśród znajomych, rodziny lub poszukuje nowej. Co jednak zrobić kiedy dziecko rośnie, a psychofag właśnie w nim upatrzy narzędzie manipulacji?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziecko jest zawsze najłatwiejszym narzędziem manipulacji dla psychofaga i w 98% przypadków przemocowiec to wykorzystuje do momentu, gdy dziecko samo zacznie się od niego odwracać na wskutek zawiedzionych nadziei i biliona rozczarowań. W takich przypadkach najważniejszą rzeczą jest obserwowanie dziecka i dawanie mu jak największej ilości wsparcia i miłości oraz prawdy(w miarę pojemności percepcyjnej dziecka) w momentach rozczarowań. Psychofaży ojciec/matka karmi dziecko tymi samymi dawkami pseudo miłości na przemian z agresją jawną/ukrytą w celu wywołania stanu dezorientacji i lęku. W tych momentach porzucenia wsparcie normalnego rodzica jest najważniejsze. Wskazanym jest również kontakt z psychologiem dzięcięcym, jeśli to możliwe. Socjopatia społeczna to choroba psychiczna, która rozprzeszczenia się "drogą wzorcową" i trwale uszkadza wewnętrzny system rozumienia relacji międzyludzkich, na wskutek wewnętrznych rozsterek na temat własnej niedoskonałości i lęków egzystencjalnych. Jest to niewątpliwie efekt ojca/matki psychofaga- choroba przekazywana z pokolenia na pokolenie. Ja osobiście wierzę, że rozpowszechnianie fachowej wiedzy na ten temat może bardzo uczulić ofiary przemocowców i zatrzymać skutecznie tą epidemię XXI wieku. Jednak nikt nie mówi, że jest to łatwe. Wymaga pracy nad sobą i zdrowych chęci do normalnego życia. Czy każda ofiara jest na tyle świadoma własnych pragnień i ich konsekwencji? Dzieko widząc zrównoważoną i szczęśliwą matkę nie będzie podążać za wiecznie niezadowolonym psychofażym ojcem, gdy od szczęśliwej i spokojnej matki będzie wyczuwało stabilizację i prawdziwe dowartościowanie. Psychofag nigdy nie da dziecku tego, czego sam nigdy nie miał i nie ma- to logiczne! Zatem sposób na uratowanie dziecka ze szponów psychofaga też jest rozwiązaniem logicznym. Daj dziecku to, czego psychofag mu dać nie może- stabilizację emocjonalną, szczerą miłość i lojalność. A potem obserwuj efekty. Powodzenia.

      Usuń
  2. Beatko jestes doskonala ☺️

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty